piątek, 1 lipca 2016

Emma i Panna Rose #1 - Rozpoczęcie nowego życia

Emma
i
Panna Rose 

 




Dedykacja dla moich wspaniałych komentatorów!


***************



Drogi Panie Boże,

Na imię mi Emma, mam dziewięć lat, podpaliłam pokój, ubrania, włosy (zdaje się nawet, że podarłam szkice mamy) i to jest pierwszy list, który do Ciebie wysyłam, bo jak dotąd, z powodu nauki, nie miałam czasu.
Uprzedzam Cię od razu: nienawidzę pisać. Muszę mieć naprawdę jakiś ważny powód. Bo pisanie to bzdura, odchyłka, bezsens, jajo. To lipa. W sam raz dla dorosłych.
Mam to udowodnić? Proszę, weź choćby początek mojego listu: "Na imię mi Emma, mam dziewięć lat, podpaliłam pokój, ubrania, włosy (zdaje się nawet, że podarłam szkice mamy) i to jest pierwszy list, który do Ciebie wysyłam, bo jak dotąd, z powodu nauki, nie miałam czasu". No więc równie dobrze mogłabym napisać: " Nazywają mnie Jajogłową, wyglądam na siedem lat, mieszkam w szpitalu z powodu mojego raka i nigdy się do Ciebie nie odzywałam, bo nawet nie wierzę, że istniejesz". Tylko, że jeśli tak napiszę, to dupa blada, w ogóle się mną nie zainteresujesz. A ja chcę, żebyś się zainteresował.
A najlepiej byłoby, gdybyś znalazł czas, żeby oddać mi dwie lub trzy przysługi. 
Wytłumaczę Ci, o co chodzi. 
Szpital to cholernie sympatyczne miejsce: pełno tu uśmiechniętych dorosłych, którzy głośno mówią, jest też mnóstwo zabawek i panie wolontariuszki, które chcą się bawić z dziećmi, i są koleżanki, na które zawsze można liczyć, tacy jak Piggy Blue, Briegette czy Samantę (nazywaną Chinką), jednym słowem, szpital to sama radość, jeżeli jest się mile widzianym pacjentem.
Ja przestałam być mile widziana. Od czasu przeszczepu szpiku czuję, że nie jestem mile widziana. Kiedy doktor Verges bada mnie rano, nie ma już dla mnie serca, rozczarowuję go. Patrzy na mnie bez słowa, jakbym popełniła jakiś błąd. A przecież tak się starałam w czasie operacji. Byłam grzeczna, dałam się uśpić, nie krzyczałam, kiedy mnie bolało, łykałam wszystkie lekarstwa. Bywają dni, kiedy mam ochotę go objechać, powiedzieć mu, że może to on, doktor Verges, ze swoimi czarnymi brwiami, po prostu schrzanił operację. Ale nic z tego. Ma taką nieszczęśliwą minę, że obelgi więzną mi w gardle. I im dłużej doktor Verges milczy ze swoją zmartwioną miną, tym bardziej czuję się winna. Zrozumiałam już, że stałam się złym pacjentem, pacjentem, który podważa wiarę w nieograniczone możliwości medycyny.
Myśli lekarzy są zaraźliwe. Teraz już wszyscy na naszym piętrze: pielęgniarki, praktykanci i sprzątaczki patrzą na mnie tak samo. Martwią się, kiedy jestem w dobrym humorze; zmuszają się do śmiechu, kiedy powiem jakiś dowcip. Nie chichramy się już jak dawniej.
Tylko panna Rose się nie zmieniła. Moim zdaniem, za młoda jest na to, żeby  się zmieniać. Poza tym za bardzo jest panną Rose. Panny Rose nie muszę Ci, Panie Boże, przedstawiać, to Twoja oddana kumpelka, to ona kazała mi do Ciebie napisać. Problem tylko w tym, że jestem jedyna, która nazywa ją panną Rose. Musisz więc postarać się zrozumieć, o kim mówię: ze wszystkich pań w białych kombinezonach, które przychodzą z zewnątrz, żeby spędzać czas z chorymi dziećmi, ona jest najmłodsza.
- Ile masz lat, panno Rose? 
- Potrafisz zapamiętać dwucyfrową liczbę, Emmo? 
- Och! Chyba przesadzasz! Wyglądasz na dojrzalszą! 
- Nie. Lepiej, żeby nie wiedziano tu, ile mam lat, bo wyrzucą mnie i więcej się nie zobaczymy. 
- Dlaczego? 
- Jestem tu nielegalnie. Jest pewny bezkres wieku, żeby być wolontariuszką. A ja jeszcze tego nie przekroczyłam. 
- Jesteś świeża? 
- Tak. 
- Jak nieprzejechane auto? 
- Cśś! 
- Dobrze! Nikomu nie powiem. 
Była cholernie odważna, że wyznała mi swój sekret. Ale dobrze trafiła. Nie pisnę słowa, chociaż dziwię się, że przy tej młodej i gładkiej skórze, nikt się jeszcze nie domyślił. 
Innym razem poznałam jej kolejny sekret i teraz już, Panie Boże, na pewno skojarzysz, o kogo chodzi. 
Spacerowaliśmy po szpitalnym parku i nagle wdepnęła w kupę. 
- Ku*** mać! 
- Rose, brzydko się wyrażasz! 
- Odczep się, gówniaro, mówię, jak mi się podoba. 
- Och, panno Rose. 
- I rusz tyłek. To jest, kurde, spacer, a nie wyścig ślimaków.
Kiedy siedliśmy na ławce, żeby zjeść cukierka, spytałam: 
- Dlaczego tak brzydko mówisz? 
- Skrzywienie zawodowe, Emmo. W moim zawodzie nie miałam żadnych szans, jeśli nie użyłam ich by podnieść się po upadku. 
- A jaki był twój zawód? 
- Nie uwierzysz, jeśli ci powiem... 
- Przysięgam ci, że uwierzę. 
- Byłam modelką. 
- Bujasz! 
- Byłam modelką! Nazywano mnie Białą Damą. 
Od tej pory, kiedy dopadła mnie chandra i kiedy jest pewne, że nikt nas nie może usłyszeć, panna Rose opowiada mi o swoich pokazach mody: Biała Dama spotkała Anję Robik, jak przez pół roku zmagała się z wkurzającą Monicą Sinclair, Holenderką, która miała piersi jak pociski, a przede wszystkim o pokonaniu w konkusie mody Ullę Ellu, zwaną Kociarą z Argentyny, której nikomu nie udało się pokonać, nawet Księżnej Elżbiecie II, wielkiej modelce, która była mistrzynią za czasów narodzin panny Rose. Te wszystkie opowieści wprawiają mnie w rozmarzenie, wyobrażam sobie moją znajomą, drobną, trochę wyniosłą nastolatkę w białym kombinezonie na wybiegu, jak swoją pewnością siebie rozkłada na łopatki inne autorytety w świecie mody. Wydaje mi się, że to ja. Staję się najsilniejsza. Mszczę się. 
No więc, Panie Boże, jeżeli przy tych wskazówkach - panna Rose alias Biała Dama - nie będziesz wiedział, kto to jest panna Rose, to lepiej przestań być Bogiem i idź na emeryturę. 
Myślę, że wyraziłam się jasno. 
Wracam do moich spraw. 
Jak mówiłam, mój przeszczep wszystkich rozczarował. Chemia też wszystkich rozczarowała, ale wtedy liczono na przeszczep. Teraz odnoszę wrażenie, że lekarze nie wiedzą już, co proponować, i nawet mi ich żal. Doktor Verges, którego moja mama Marinette uważa za bardzo przystojnego, chociaż według mnie ma trochę za bardzo krzaczaste brwi, wygląda jak zafrasowany Święty Mikołaj, któremu skonczyły się prezenty. 
Atmosfera coraz bardziej się psuje. Rozmawiałam o tym z moją koleżanką Piggy Blue. Tak naprawdę to ona nie nazywa się Piggy Blue, tylko Peggy, ale my nazwaliśmy ją Piggy Blue, bo to bardziej do niej pasuje, dlatego, że ma coś z żyłami i jej skóra jest niebieska. 
- Piggy Blue, mam wrażenie, że lekarze przestali mnie lubić, załamuję ich. 
- Coś ty, Jajogłowa! Lekarze są nie do zdarcia. Zawsze mają pełno pomysłów na operacje, które można ci zrobić. Policzyłam, mnie obiecali co najmniej sześć. 
- Może ich inspirujesz. 
- Najwyraźniej. 
- Ale dlaczego nie powiedzą mi po prostu, że umrę? 
Wtedy Piggy Blue zareagowała jak wszyscy w szpitalu: ogłuchła. Jeśli w szpitalu powiecie coś o umieraniu, nikt nie usłyszy. Możecie być pewni, że powstanie jakaś dziura powietrzna i zaczną mówić o czym innym. Wypróbowałam to ze wszystkimi. Oprócz panny Rose, 
Więc dzisiaj rano postanowiłam przekonać się, czy ona też straci słuch, kiedy o tym wspomnę. 
- Panno Rose, dlaczego nikt mi nie mówi, że umrę? 
Spogląda na mnie. Czy zachowa się tak jak wszyscy? Proszę cię, Biała Damo, wytrzymaj, nie zakrywaj uszu! 
- Czemu chcesz, żeby ci to mówiono, skoro sama wiesz, Emmo! 
Uff, usłyszała.
- Wydaje mi się, Rose, że oni chcieliby widzieć ten szpital innym, niż naprawdę jest. Jakby człowiek przychodził do szpitala tylko po to, żeby wyzdrowieć. A przecież przychodzi się tutaj także po to, żeby umrzeć. 
- Masz rację, Emmo. Myślę zresztą, że popełnia się ten sam błąd w stosunku do życia w ogóle. Zapominamy, że życie jest kruche, delikatne, że nie trwa wiecznie. Zachowujemy się wszyscy, jakbyśmy  byli nieśmiertelni. 
- Moja operacja się nie udała, panno Rose? 
Panna Rose nie odpowiedziała. To był jej sposób na to, żeby powiedzieć tak. Kiedy już była pewna, że zrozumiałam, podeszła do mnie i szepnęła błagalnym tonem:
- Oczywiście niczego ci nie mówiłam. Przysięgasz? 
- Przysięgam. 
Przez chwilę nic nie mówiliśmy, żeby przetrawić te wszystkie nowe myśli. 
- A może napisałabyś list do Pana Boga, Emmo? 
- Och nie, ty też, panno Rose? 
- Co ja też? 
- Myślałam, że nie jesteś kłamczuchą. 
- Ale ja wcale nie kłamię. 
- To czemu mówisz mi o Panu Bogu? Dałam się już raz nabrać na Swiętego Mikołaja. To mi wystarczy, dziękuję! 
- Emmo, Pan Bóg i Święty Mikołaj nie mają ze sobą nic wspólnego. 
- Owszem. Na jedno wychodzi. Zwykła propaganda! 
- Myślisz, że ja, była modelka, sześćdziesiąt pięć wygranych pokazów mody na siedemdziesiąt odbytych, Biała Dama, mogłabym choć na sekundę wierzyć w Świętego Mikołaja? 
- Nie.
- A w Boga wierzę. Wyobraź sobie. 
Jasne, że to zmieniało postać rzeczy. 
- A po co miałabym  pisać do Pana Boga? 
- Może poczułabyś się mniej samotna? 
- Mniej samotna z kimś, kto nie istnieje? 
- Spraw, żeby istniał. 
Pochyliła się w moją stronę.
- Za każdym razem, kiedy w niego uwierzysz, będzie trochę bardziej istniał. Jeśli się uprzesz zacznie istnieć na dobre. I wtedy ci pomoże. 
- Co mogę mu napisać? 
- Podziel się z nim swoimi myślami. Myśli, których się nie zdradza, ciążą nam, zagnieżdżają się, paraliżują nas, nie dopuszczają nowych i w końcu zaczynają gnić. Staniesz się składem starych śmierdzących myśli, jeśli ich nie wypowiesz. 
- O.K.
- Poza tym możesz co dzień poprosić go o jedną rzecz. Ale uwaga! Tylko o jedną. 
- To ten twój Pan Bóg jest do niczego, panno Rose. Aladyn mógł prosić sługę lampy o spełnienie aż trzech życzeń. 
- Jedno życzenie dziennie, to chyba lepiej niż trzy przez całe życie, nie uważasz? 
- O.K. To mogę go o wszystko poprosić? O zabawki, cukierki, nowe ubrania?... 
- Nie, Emmo. Bóg to nie Święty Mikołaj. Możesz go prosić tylko o sprawy duchowe. 
- Na przykład. 
- Na przykład o odwagę, o cierpliwość, o zrozumienie. 
- O.K. Rozumiem. 
- Możesz też, Emmo, prosić go o różne rzeczy dla innych. 
- Jedno życzenie dziennie, panno Rose, no to bez przesady, najpierw pomyślę o sobie! 
No. A więc, Panie Boże, w tym pierwszym liście opisałam Ci trochę, jak mi się żyję w tym szpitalu, gdzie patrzą na mnie jak na przeszkodę dla medycyny, i chciałabym Cię prosić o wyjaśnienie: czy wyzdrowieje? Odpowiedz mi tak lub nie. To nie jest skomplikowane. Tak lub nie. Niepotrzebne skreślić. 

No to do jutra, całusy,
Emma.

P.S. Nie mam Twojego adresu. Co robić?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz