Emma
i
Panna Rose
***************
Brawo! Jesteś bardzo mocny. Nie zdążyłam jeszcze wysłać listu, a Ty już dajesz mi odpowiedź. Jak Ty to robisz?
Dziś rano w świetlicy grałam w szachy z Briegette, kiedy Chinka przyszła mnie uprzedzić.
- Przyjechali twoi rodzice.
- Moi rodzice? Niemożliwe. Przyjeżdżają tylko w niedziele.
- Widziałam samochód, czarną Hondę z czerwoną plandeką.
- Niemożliwe.
Wzruszyłam ramionami i dalej grałam z Briegette. Ale głowę miałam zajętą i Briegette zabierała mi wszystkie pionki, co mnie jeszcze bardziej rozdrażniło. Przerwałam grę, kiedy zorientowałam się, że przegram, i poszłam za Chinką do sali wychodzącej na parking. Miała rację: przyjechali moi rodzice.
Trzeba Ci wiedzieć, Panie Boże, że mieszkamy daleko stąd. Kiedy sama tam mieszkałam, nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale teraz, kiedy już tam nie mieszkam, uważam, że to naprawdę daleko. Dlatego też rodzice odwiedzają mnie tylko raz w tygodniu, w niedzielę, ponieważ w niedzielę nie pracują, ja zresztą też nie.
- Widzisz, że miałam rację - powiedziała Chinka, - Co mi dasz za to, że cię uprzedziłam?
- Mam czekoladę z orzechami.
- Nie masz już wiśni w karmelu?
- Nie.
- No to niech będzie czekolada.
Oczywiście nie wolno nam dawać słodyczy Chince, ponieważ źle potem reagują na to jej oczy. A ponieważ ani ja, ani żadna z koleżanek nie wierzymy, że kiedyś przestanie je jeść i żal nam jej, bo wciąż chce jeść, dajemy jej różne rzeczy. Co to jest jedna czekoladka w porównaniu z taką opuchlizną na oczach. Jeżeli źle robimy, to niech pielęgniarki też przestaną kropić jej oczy.
Wróciłam do pokoju i czekałam na rodziców. Z początku nie zdawałam sobie sprawy z upływu czasu, bo byłam strasznie zdyszana, potem uświadomiłam sobie, że piętnaście razy zdążyliby już do mnie przyjść.
Nagle domyśliłam się, gdzie są. Wymknęłam się na korytarz. Kiedy nikt nie widział, zeszłam po schodach, a potem w półmroku dotarłam do gabinetu doktora Vergesa.
Bingo! Byli tam. Zza drzwi dobiegały mnie głosy. Ponieważ zmęczyłam się schodzeniem, postanowiłam, zanim otworzę drzwi, odczekać kilka sekund, aż serce przestanie mi walić. I wtedy się wszystko wydało. Usłyszałam to, czego nie powinnam była usłyszeć. Moja mama Marinette szlochała, doktor Verges powtarzał: "Zrobiliśmy, co w naszej mocy, proszę mi wierzyć", a tata Adrien odpowiadał zdławionym głosem: "Nie wątpię, doktorze, nie wątpię".
Stałam z uchem przytkniętym do żelaznych drzwi. Nie wiem, co było zimniejsze, metal czy ja.
Potem doktor Verges zapytał:
- Chcecie państwo ją ucałować?
- Nie będę miała odwagi - powiedziała moja mama (Marinette).
- Nie powinna widzieć nas w takim stanie - dodał tata (Adrien).
I wtedy zrozumiałam, że moi rodzice to tchórze. Gorzej: tchórze, którzy biorą mnie za tchórza!
Z gabinetu dobiegł odgłos przesuwanych krzeseł, więc domyśliłam się, że zaraz wyjdą, i otworzyłam najbliższe drzwi.
W ten sposób znalazłam się w szafie na szczotki, gdzie spędziłam resztę przedpołudnia, bo nie wiem, czy Ci wiadomo, Panie Boże, że szafy na szczotki można otworzyć od zewnątrz, ale nie od wewnątrz, jakby bano się, że w nocy szczotki, kubły i szmaty do podłogi stamtąd prysną!
W każdym razie nie przeszkadzało mi, że siedzę zamknięta w ciemnościach, bo nie miałam ochoty nikogo oglądać, a po tym, co usłyszałam, ręce i nogi odmawiały mi posłuszeństwa.
Koło południa poczułam, że piętro wyżej powstało niezłe poruszenie. Słychać było kroki, gonitwy. Potem zaczęto wykrzykiwać moje imię.
- Emma! Emma!
Dobrze mi to robiło, kiedy słyszałam, jak mnie wołaja, i nie odpowiadałam. Miałam ochotę zrobić na złość całemu światu.
Później chyba się trochę zdrzemnęłam, a potem rozpoznałam odgłos szurających drewniaków sprzątaczki, pani S'da. Otworzyła drzwi i wtedy naprawdę się siebie przestraszyłyśmy, obie wrzasnęłyśmy strasznie głośno, ona, bo nie spodziewała się mnie tutaj znaleźć, ja, bo nie pamiętałam, że jest taka czarna. Ani że tak głośno krzyczy.
No i powstało niesamowite zamieszanie. Zbiegli się wszyscy, doktor Verges, przełożona pielęgniarek, dyżurne pielęgniarki, reszta sprzątaczek. Myślałam, że na mnie nakrzyczą. Ale oni czuli się nieswojo i zorientowałam się, że trzeba szybko wykorzystać sytuację.
- Chcę, żeby przyszła panna Rose.
- Gdzieś ty się podziewała, Emmo? Jak się czujesz?
- Chcę, żeby przyszła panna Rose.
- Jak znalazłaś się w tej szafie? Poszłaś za kimś? Słyszałaś coś?
- Chcę, żeby przyszła panna Rose.
- Napij się wody.
- Nie. Chcę, żeby przyszła panna Rose.
- Zjedz kawałek...
- Nie. Chcę, żeby przyszła panna Rose.
Granit. Skała. Beton. Żadnej dyskucji. Nie słuchałam nawet, co do mnie mówiono. Chciałam, żeby przyszła panna Rose.
Doktorowi Vergesowi najwyraźniej głupio było wobec kolegów, że nie ma na mnie żadnego wpływu. W końcu się złamał.
- Niech ktoś pójdzie po tę panienkę!
Wtedy zgodziłam się odpocząć i przespałam się trochę w swoim pokoju.
Kiedy się obudziłam, panna Rose już była. Uśmiechała się.
- Brawo, Emmo, dobra robota. Dałaś im niezłego przytyczka. Ale skutek jest taki, że teraz mi zazdroszczą.
- Mamy to gdzieś.
- To dobrzy ludzie, Emmo. Bardzo dobrzy.
- Mam to gdzieś.
- Co się stało?
- Doktor Verges powiedział moim rodzicom, że umrę, a oni uciekli. Nienawidzę ich.
Opowiedziałam jej wszystko ze szczegółami, jak Tobie, Panie Boże.
- Hmm - powiedziała panna Rose - to przypomina mi konkurs w Bathune, rywalizowałam z Sarą z Anielej Zatoczki, modelką z dużym biustem oraz pięknymi nogami, która kusiła jury swoimi atutami. Walczyła tylko w Bathune i co roku zdobywała koronę Miss Bathune. Ale ja też miałam ochotę na koronę!
- I co zrobiłaś, Rose?
- Moi znajomi upili ją dzień przed konkursem i wyśpiewała wszystko! Okazało się, że bierze botoks. Więc moja znajoma, która studiowała medycynę, podała jej jakiś środek w dniu naszej rywalizacji, a podczas niego jej skóra zaczęła wydalać botoks i jak się później stwierdziło, miała dużo zmarszczek. A ja zostałam Miss Bathune!
- Nie gniewaj się, Rose, ale nie widzę związku.
- Ja widzę go bardzo dobrze. Zawsze jest jakieś rozwiązanie, Emmo, zawsze jest gdzieś jakieś serum prawdy. Powinnaś napisać list do Pana Boga. On jest lepszy ode mnie.
- Nawet w modelingu?
- Tak. Nawet w modelingu Pan Bóg jest najlepszy. Spróbuj, Emmo. Co cię najbardziej boli?
- Nienawidzę moich rodziców.
- To nienawidź ich z całej siły.
- Ty mi to mówisz, panno Rose?
- Tak, nienawidź ich z całej siły. To będzie tak, jakbyś miała kość do ogryzienia. Kiedy już skończysz ją ogryźć, zobaczysz, że nie było warto. Opowiedz o tym wszystkim Panu Bogu w liście i poproś go, żeby cię odwiedził.
- On się przemieszcza?
- Na swój sposób. Nieczęsto. Nawet bardzo rzadko.
- Dlaczego? On też jest chory?
Westchnęła i zaraz zrozumiałam: nie chciała mi powiedzieć, że Ty też, Panie Boże, nie jesteś w najlepszej formie.
- Rodzice nigdy nie mówili ci o Bogu, Emmo?
- Daj spokój. Moi rodzice są głupi.
- Oczywiście. Ale czy nigdy nie mówili ci o Bogu?
- Owszem. Raz. Żeby powiedzieć, że w niego nie wierzą. Wierzą tylko w Świętego Mikołaja.
- Są aż tak głupi, Emmo?
- Nawet sobie nie wyobrażasz! Kiedy raz wróciłam ze szkoły i powiedziałam, żeby przestali się wygłupiać, bo wiem, jak wszystkie koleżanki, że Święty Mikołaj nie istnieje, wyglądali, jakby spadli z księżyca. A ponieważ byłam wściekła, bo w szkole wyszłam na idiotkę, zaczęli się zaklinać, że wcale nie chcieli mnie oszukać, że sami głęboko wierzyli w Świętego Mikołaja i są okropnie zawiedzeni, dowiadując się, że to nieprawda! Kompletni debile, sama przyznasz!
- Więc nie wierzą w Boga?
- Nie.
- I to cię nie zdziwiło?
- Jeżeli będę zajmowała się tym, co myślą głupcy, nie będę miała czasu na to, o czym myślą ludzie inteligentni.
- Masz rację. Ale właśnie fakt, że twoi rodzice, którzy według ciebie, są głupi...
- Tak. Głupi jak stołowe nogi, panno Rose!
- Więc skoro twoi rodzice, którym nie ufasz, w niego nie wierzą, czemu ty nie miałabyś uwierzyć i poprosić go o odwiedziny?
- Zgoda. Ale sama mówiłaś, że jest obłożnie chory...
- Nie. Ma tylko bardzo specyficzny sposób składania wizyt. Odwiedza cię w myślach. W duchu.
To mi się spodobało. To było naprawdę super. Panna Rose dodała:
- Zobaczysz: jego odwiedziny bardzo pomagają.
- O.K. Wspomnę mu o tym. Ale jak na razie, najbardziej pomagają mi twoje odwiedziny.
Panna Rose się uśmiechnęła i nieśmiało schyliła się, żeby mnie pocałować w policzek. Bała się to zrobić. Wzrokiem pytała mnie o pozwolenie.
- No już! Pocałuj mnie. Nikomu nie powiem.
Nie będę psuła twojej reputacji byłej modelce.
Dotknęła wargami mojego policzka i zrobiło mi się bardzo przyjemnie: czułam ciepło, drobne igiełki, zapach perfum i żelu do kąpieli.
- Kiedy znowu przyjdziesz?
- Mogę przychodzić tylko dwa razy w tygodniu.
- No co ty, Rose! Mam czekać aż trzy dni?
- Takie są przepisy.
- Kto ustanawia przepisy?
- Doktor Verges.
- Doktor Verges teraz robi w majtki, jak mnie zobaczy. Idź i poproś go o pozwolenie, Rose. Mówię poważnie.
Spojrzała na mnie z wahaniem.
- Mówię poważnie. Jeśli nie będziesz mnie codziennie odwiedzać, nie będę pisała do Pana Boga.
- Spróbuję.
Panna Rose wyszła, a ja się rozpłakałam. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo potrzebuję pomocy. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jestem chora. Zrozumiałam to dopiero, kiedy pomyślałam, że więcej nie zobaczę panny Rose, i teraz to wszystko wypływało ze mnie łzami, które paliły mi policzki.
Na szczęście miałam trochę czasu, żeby wziąć się w garść, zanim wróci.
- Załatwione. Mam pozwolenie. Przez dwanaście dni będę mogła codziennie cię odwiedzać.
- Mnie i nikogo poza mną?
- Ciebie i nikogo poza tobą, Emmo. Dwanaście dni.
Wtedy nie wiem, co mi się stało, łzy znowu napłynęły i zaczął wstrząsać mną płacz. A przecież wiem, że dziewczynka nie powinna się mazać, a już szczególnie ja, która przyrzekłam to rodzicom wcześniej. Nic z tego. Nie mogłam przestać.
- Dwanaście dni? Jest aż tak źle, panno Rose?
Jej także zbierało się na płacz. Wahała się. Była modelka nie pozwalała byłej dziewczynce się rozkleić. Fajnie to wyglądało i miałam trochę rozrywki.
- Jaki dziś dzień, Emmo?
- Co za pytanie! Nie widzisz mojego kalendarza? Dzisiaj jest dziewiętnasty grudnia.
- W moim kraju, Emmo, jest taka legenda, która mówi, że z ostatnich dwunastu dni roku można odgadnąć pogodę, jaka będzie panowała przez dwanaście miesięcy nadchodzącego roku. Dziewiętnasty grudnia odpowiada styczniowi, dwudziesty grudnia to luty, i tak dalej, aż do trzydziestego pierwszego, który zapowiada grudzień następnego roku.
- I to jest prawda?
- To jest legenda. Legenda o dwunastu prorocznych dniach. Chciałabym, żebyśmy się w coś takiego pobawili. A zwłaszcza ty. Od dzisiaj będziesz bacznie obserwowała każdy dzień, mówiąc sobie, że ten dzień to jakby dziesięć lat.
- Dziesięć lat?
- Tak. Jeden dzień to dziesięć lat.
- Więc za dwanaście dni będę miała sto trzydzieści lat!
- Tak. Wyobrażasz sobie?
Panna Rose mnie pocałowała - czuję, że jej się to spodobało - i poszła sobie.
Więc widzisz, Panie Boże: dziś rano się urodziłam i nawet się nie zorientowałam; dotarło to do mnie dopiero gdzieś około południa, kiedy miałam pięć lat, zyskałam większą świadomość, lecz nie przyniosła mi ona dobrych nowin; dziś wieczór kończę dziesięć lat, wiek rozumu. Korzystam z tego, żeby poprosić Cię o jedną rzecz: jeśli masz mi coś do przekazania, tak jak dzisiaj w południe, na moje piąte urodziny, nie bądź taki brutalny. Dziękuję.
Do jutra, całusy,
Emma.
PS: Chciałabym Cię o coś poprosić. Wiem, że mam prawo tylko do jednego życzenia, ale to ostatnie to właściwie nie było życzenie, bardziej rada.
Nie miałabym nic przeciwko małym odwiedzinom. Takiej wizycie duchowej. To mi się wydaje super. Chciałabym, żebyś mi taką wizytę złożył. Jestem otwarta od ósmej rano do dziewiątej wieczór. Przez resztę czasu śpię. W ciągu dnia zresztą też zdarza mi się zdrzemnąć, z powodu lekarstw. Gdybyś mnie zastał śpiącą, nie wahaj się mnie obudzić. Byłoby głupio, gdybyśmy się nie spotkali z powodu jednej minuty, nie uważasz?
Super bardzo mi się podoba
OdpowiedzUsuńDziękuję!
Usuń